Może wiecie, że przez ponad dziesięć lat moim głównym zajęciem zawodowym było prowadzenie warsztatów, przede wszystkim z kompetencji miękkich. Z tego powodu bardzo dbałam też o własny rozwój. Miałam wrażenie, że jeśli sama nie zrozumiem dobrze jakiegoś tematu, nie przerobię go na sobie, nie poczuję – to nie będę potrafiła go dobrze wyjaśnić, przekazać, zaprezentować i pozwolić ludziom zbadać różne jego aspekty podczas warsztatów.
Stąd między innymi wziął się pomysł różnych eksperymentów. Zresztą nawet uczestnikom szkoleń proponowałam, aby udział w nich traktowali jak LABORATORIUM. Żeby podczas warsztatów testowali i eksperymentowali ze sobą oraz swoimi zachowaniami. Poszerzali granice, badali swój dyskomfort czy też celowo wybierali zachowania, które w codziennym życiu nie byłyby ich naturalnym wyborem czy reakcją. Aby spróbowali czegoś nowego w bezpiecznych warunkach sali szkoleniowej. Po to w końcu są szkolenia – by ćwiczyć nowe umiejętności i postawy, a nie utrwalać stare. I was też do takich prób zachęcam.
Drugi czynnik, który miał wpływ na decyzję o moich małych eksperymentach, to obserwacja, że znacznie łatwiej mi robić rzeczy nowe, które traktuję jak chwilowe projekty i które mają swój deadline. Zwróciliście uwagę, że mózg płata nam szalonego figla i do wielu spraw dokłada domyślnie: „Będziesz to robił zawsze, na zawsze, aż do końca twoich dni, a nawet dłużej”, jeśli sami nie określimy, kiedy coś kończymy, np. dietę, ćwiczenia, naukę itp.?
Zatem moje eksperymenty miały kilka założeń:
- Określoną datę końca (zawsze przecież mogę ją przesunąć).
- Adekwatnie krótki czas realizacji. Po pierwsze zwykle łatwiej nam się podjąć nowego zadania, jeśli nie przytłacza nas czas jego realizacji (np. eksperyment niejedzenia słodyczy przez 3 dni, a przez 30 dni – zwykle łatwiej nam zobowiązać się i wytrwać, gdy czas jest krótszy). Po drugie każdy inaczej odczuwa, czym jest „krótki” czas wykonywania danej czynności, np. dla mnie może być to tydzień, a dla kogoś innego – miesiąc. Gdy planuję wyzwanie codziennego pisania, to perspektywa robienia tego przez 7 dni jest łatwiejsza do zaakceptowania niż podjęcie zobowiązania na 30 dni. Ale dla kogoś, kto i tak regularnie pisze teksty, te 30 dni może być atrakcyjne – dla niego to względnie krótko.
- Czynnik fun (eksperyment musiał mnie ciekawić – ile mi to sprawia radości? czy czuję ekscytację?).
Eksperyment daje też coś jeszcze – wolność rezultatów. Mogę mieć jakieś założenia, mogę mieć jakieś cele, ale głównie chodzi o obserwacje i wyniki, które mogą być różne od tych spodziewanych. Forma eksperymentu uwalnia od strachu przed porażką i w ogóle zmniejsza strach przed działaniem, bo w eksperymentowaniu każdy wynik jest dobry, każdy coś nam mówi. Ja wyciągam wnioski nawet z tego, że porzucam jakiś eksperyment. Ci, którzy przerabiali moją książkę „Kim jesteś? 125 zadań i wyzwań, by lepiej poznać siebie” mogli się o tym przekonać.
Jesteśmy uczeni, że postanowień czy planów trzeba się trzymać. A eksperymenty? Je można zmieniać, modyfikować. Poza tym zastanów się – czy to nie brzmi cool, gdy mówisz znajomym, że robisz eksperyment?
Ostatnio rozmawiając przyjaciółką właśnie na temat traktowania różnych zadań w życiu jak eksperymentów, Justyna przypomniała mi o tym, jak silnie takie podejście może działać. Szczególnie wtedy, gdy w twoim sposobie myślenia dużo jest czarnowidztwa i pesymizmu; gdy widzisz więcej zagrożeń niż szans. Na przykład gdy podejmujesz się nowego wyzwania np. zapisujesz się na kurs instruktora jogi i zamiast cieszyć się nauką oraz dziejącym się „tu i teraz” procesem, już martwisz się tym, że pod koniec będzie egzamin, nie wiesz, czy dasz radę zrobić jedną z asan, a w ogóle to jak zdobędziesz klientów (choć gdyby się nad tym zastanowić to kurs robisz dla siebie i jeszcze nie wiesz, czy będziesz się tym zajmować zawodowo).
Właśnie dlatego lubię nie tylko robić celowe eksperymenty, ale też podchodzić do niektórych nowych czynności w życiu jako eksperymentów – bo to podejście daje więcej luzu jeśli chodzi o rezultaty, konsekwencje i plan z nimi związany. Zdejmując presję na przyszłość, umożliwia cieszenie się tym, co dzieje się dziś.
Chcę was zachęcić do tego, byście też spróbowali jakiegoś, choćby małego eksperymentu. Weźcie starą listę celów czy postanowień, odkurzycie ją. Może okaże się, że nie mogliście zrobić tego, co na niej zapisaliście, traktując to jako cele, ale w formie krótkiego eksperymentu – dacie radę?
Dla inspiracji poniżej lista niektórych moich eksperymentów. O kilku z nich na pewno napiszę jeszcze coś więcej.
- Asertywność: odpowiadanie tylko tak lub nie
- Pół roku życia jako cyfrowi nomadzi to chyba mój największy eksperyment, a wnioski z niego były niesamowite! Przeczytasz o nim na blogu
- Ustawienie czarno-białego ekranu telefonu
- Planowanie dnia co do minuty
- Stosowanie techniki Pomodoro
- Tydzień biegania
- Tydzień oddechów metodą Wima Hofa
- Jedzenie więcej warzyw
- Spisywanie co do grosza swoich wydatków
- Zarabianie codziennie choćby złotówki
- Czytanie minimum jednej strony dziennie
- Miesiąc postów na Instagramie. Z tekstem!
- Nitkowanie minimum jednego zęba
- Wymienianie czterdziestu pozytywnych momentów minionego dnia
Na pewno było ich znacznie więcej, bo w samym temacie organizacji zadań i planowania przetestowałam na sobie wszystkie poznane techniki, podejścia i narzędzia, które tylko wydawały mi się przydatne przy moim trybie życia i pracy. Z czasem dopiszę tu kolejne moje eksperymenty, aby można było do nich wracać.
Co najlepsze, tego podejścia używamy też u nas w firmie i niejednokrotnie nasze pomysły okazały się skuteczne. Nie raz pozwoliły nam oszczędzić pieniądze, które niepotrzebnie byśmy wydali. Zresztą jeśli poszukacie w naszych książkach, kursach lub materiałach Marcina Osmana na YouTubie, to termin walidacja pomysłu biznesowego (i traktowania pomysłu nie jak gotowego projektu ale jako hipotezy związanej z tym, czego potrzebują klienci) pojawia się regularnie.