Nigdy nie byłam fanka zdjęć i wideo, zwłaszcza gdy to mnie próbowano na nich ująć. Nadal nie czuje się jak japoński turysta biegający wszędzie z aparatem i fotografujący każda rzecz.
Bliżej mi do tego, ze zapominam w ogóle uwiecznić niektóre momenty i myślę sobie: kurczę, trzeba było chociaż jedna fotkę strzelić, żeby była jako przypomnienie. A góry jakoś zawsze zachęcają mnie do wyciągnięcia telefonu (aparat fotograficzny? Najpierw musiałabym o nim pamiętać, ładowaniu, bateriach, noszeniu go 🤣).
Góry, chmury, a teraz jeszcze tak soczyście zielono. I jestem sobie w tej naturze, czerpie, a potem patrzę w domu na to zdjęcie i przypominam sobie te wszystkie wrażenia i odczucia.
To samo jest z innymi zdjęciami, bo Oliwia stała się fanka oglądania samej siebie (mamo pokaż mi jak byłam reniferkiem/bobaskiem itd.).
Chyba fotografem pełna gęba nigdy nie będę, ale to kolekcjonowanie wspomnień dodatkowo w formie obrazu jednak warte jest czasem tej chwili sięgnięcia do kieszeni po sprzęt 💛 i daje potem tyle radości.
Kolejne „małe” a cieszy ☺️