Moje dzieciństwo było super.
Nie to, żeby nigdy nie było mi smutno czy żeby nie było kłótni. Jednak gdy rozmawiam ze znajomym i za każdym razem utwierdzam się w tym, ze naprawdę było super.
I mam wrażenie, że wielu rodziców uważa, że jak będzie za dobrze, że dzieci będą miały takie turbo super dzieciństwo, to się dziecku w głowie poprzewraca, wyrośnie bananowa młodzież, albo, co gorsze, człowiek nieporadny życiowo.
A jak wyglądało według mnie super dzieciństwo?
zawsze mogliśmy dostać pieniądze, jeśli uzasadniliśmy dlaczego wydatek jest ważny;
(a szczególnie jeśli był związany z rozwijaniem siebie lub nauka, choć czasem chodziło po prostu o lody ;)).
byliśmy chwaleni za rysunki, zapamiętane wierszyki, bycie uczynnym, dobre stopnie i wiele innych rzeczy. Ale jednocześnie były bardzo jasne zasady co do tego co wolno i co można, a co jest zabronione;
(zresztą jak słyszę zdanie, że nie można za bardzo chwalić kogoś, bo się rozleniwi, to… już wiem, że się nie dogadamy).
były wyjazdy nad jezioro;
(i zawsze mogliśmy zabrać ze sobą kolegę i koleżankę).
wspólne decydowaliśmy o tym, gdzie jedziemy na wakacje – w jednym roku słyszeliśmy pytanie: „to gdzie jedziemy?„, w innym po partnersku rodzice mówili: „słuchajcie, zrobiliśmy remont i były inne wydatki, w tym roku musimy wybrać coś lokalnego„;
(zresztą jedne z fajniejszych wakacji jakie pamiętam, to mały pensjonat w Polsce, gdzie czytaliśmy książki, graliśmy w gry, chodziliśmy na spacery i bilard, a wieczorami graliśmy w brydża – tak, rodzice nauczyli nas grać w brydża jakoś jak miałam 9 lat).
na zakończenie roku szkolnego chodziliśmy do Cricolandu (ktoś pamięta takie wesołe miasteczko?) albo do eleganckiej restauracji z białymi obrusami i kelnerem, albo do BurgerKinga 😉
jak byłam w szpitalu, tata codziennie wpadał do mnie o 9 i przywoził mi Whoopera;
(dla mojej diety może nie było to najlepsze, ale dla samopoczucia psychicznego na pewno).
A do tego samego szpitala rodzice przywieźli mi pożyczonego laptopa, żebyśmy mieli urozmaicenie i mogli grać w gry;
(przypomnę, że było to jakoś w 1994 roku i laptop to nie było coś dostępnego w każdym domu ;)).
gdy jechaliśmy w trasę, zawsze zatrzymywaliśmy się gdzieś na ciekawe jedzenie;
(czasami była to restauracja z kieliszkami na stołach i 3 kompletami sztućców, a czasem bar w drewnianej szopie z najlepsza grochówka).
Myślałam o tych wszystkich rzeczach ostatnio (i pewnie jeszcze więcej przypomnę sobie, co można by dopisać do tej listy) i połączyło mi się to z podejściem, jakie opisuje Esther Wójcicki w swojej książce. A najważniejszy element, jaki widzę łączący to wszystko, to skoncentrowanie się na dzieciach.
Więc, zamiast skupiać się na byciu dobrym rodzicem (co widzę i słyszę u wielu osób i sama też wpadałam w taką pułapkę myślenia), to może warto się skoncentrować się na tym, żeby dziecko miało super dzieciństwo. Mnie jako mamie zmieniło to perspektywę i zamiast presji bycia jakimś, dało przestrzeń na kreatywność i zabawę.